Pen Club urządził śniadanie dla Parandowskiego z powodu 60. rocznicy jego urodzin. Byli tylko członkowie zarządu, więc Maria Dąbrowska, Iwaszkiewicz, Wat, Kumaniecki, Brandys, Rusinek, Krzywicka, Słonimski, Natanson, Stern, Szerer, Kaczorowski, Bechczyc-Rudnicka i ja.
Przy winie przemówienie w języku greckim wygłosił Kumaniecki, ja mówiłem po łacinie, Wat po polsku. Nasze przemówienia w językach starożytnych miały być dowcipem i niespodzianką dla jubilata. Pomysł wyszedł ode mnie jeszcze na przyjęciu w prywatnym mieszkaniu Parandowskiego. Przemówienia greckiego nikt nie rozumiał, natomiast łacinę wszyscy jakoby zrozumieli i przyjęli mowę oklaskami.
Na zakończenie śniadania przemówił zwięźle i prosto Parandowski. Dziękował zebranym i dziwił się, że to jego jubileusz, że to „już”. Nastrój był w miarę uroczysty, raczej powściągliwy, trochę dostojny i niestety nieco zimnawy.
Myślałem z melancholią o wszelkich tego rodzaju uroczystościach i nagrodach ludzkich za wielki trud życia pisarskiego. Jeśli kilka mów, kilka bankietów, ordery, artykuły w prasie mają być „nagrodą” — jest to „nagroda” bardzo nędzna i aż dławi od smutku, pustki, bezradności ludzkiej, by kogoś oficjalnie „uczcić” i pokwitować jego życie.
Warszawa, 30 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Wielkie wrażenie wywarła na nas wszystkich samobójcza śmierć Lechonia. Przed jego pogrzebem czworo pisarzy (z innymi jakoby nie zdążono się porozumieć): Parandowski, Słonimski, Jastrun i ja – wysłaliśmy do ambasady w Nowym Jorku prośbę o wieniec dla Lechonia z napisem: „Wielkiemu poecie – przyjaciele z Warszawy”. Zdaje się, że zmieniono to potem na: „Znakomitemu poecie” i dano podpisy. Myślałam, że ambasada tego nie załatwi, ale załatwili. Radio podawało, że był taki wieniec z takim napisem na pogrzebie Lechonia. Teraz powtarza się pogłoska, że Lechoniowi dopomożono do śmierci, ponieważ chciał wrócić do kraju. Trudno w to uwierzyć wiedząc, do jakiego stopnia i jak już dawno Lechoń był całkowicie ekspatriowany nie tylko w sensie fizycznego przebywania za granicą chyba od roku 1927, ale i duchowo.
Warszawa, 18 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pogoda okropna, dokoła woda i błoto – szara opona chmur – ani minuty – nie już słońca, ale choćby „przejaśnienia”. Czuję, że Anna jest znudzona i zasępiona. Mówię: „Może zaprosimy Terleckich?”. Charakterystyczna odpowiedź: „Poproś. Przynajmniej będzie pozór życia”. Natychmiast zatelefonowałam – i nie ma to jak młodzi. Telefon o jedenastej – już o pierwszej byli u nas na świątecznym śniadaniu. I było z nimi przyjemnie. Terlecki, Odojewski i inni młodzi pracują w radiu. Otóż z KC przyszła do Radia instrukcja, aby pisarze, którzy podpisali list do Cyrankiewicza, nie byli czytani w Radiu, aby skreślić ich słuchowiska, występy etc. Na razie wyłączeni z tej listy „proskrypcyjnej” są Parandowski, i... Dygat.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.